Strony

środa, 10 października 2018

Kamerdyner

Ech, polskie filmy... Wiadomo, co będzie po takim wstępie. Marudzenie. Gdyby miało być konsekwentnie, to obok Kaszubów mówiących po kaszubsku mielibyśmy Niemców mówiących po niemiecku, więc cały czas powinny być napisy - poza jednym krótkim momentem, w którym pojawia się delegat rządu z Warszawy. Niemcy w filmie mówią jednak po polsku - i to całkiem ładnie. Tytułowy kamerdyner to Mateusz Krol, syn kaszubskiej kobiety, która zmarła przy porodzie. Opiekę nad sierotą roztoczyła rodzina von Kraussów, lokalnej pruskiej arystokracji, a powód był taki, że był on najprawdopodobniej potomkiem samego hrabiego, który szczodrze rozsiewał swój materiał genetyczny w okolicy. Mateusz jest postacią w rozkroku, wychowywany przez Niemców utrzymuje więź z Kaszubami, a szczególnie Bazylim, który w społeczności lokalnej pełni rolę podobną do Macieja Dobrzyńskiego z Pana Tadeusza. Jest ów Bazyli niby to specjalistą od maszyn prostych, ale w swoim czasie będzie delegatem swojego ludu na powojennej konferencji w Wersalu, gdzie przyczyni się do przyłączenia Kaszubów do Polski. A nie wspomniałem, że akcja rozpoczyna się w roku 1900. Motorem napędowym fabuły jest uczucie Mateusza do Marity, córki hrabiostwa, więc można mówić o nieformalnym kazirodztwie - bo w papierach wszystko było jak trzeba. Oczywiście był to straszny mezalians bez przyszłości. Szczególnie brat Marity miał wiele oporów wobec tego związku. Jest również wątek homo, ale tak ponury, że chyba lepiej, aby go nie było. Na razie narzekań nie było, więc czas zacząć. Poza Bazylim granym przez Gajosa nie widzę w tym filmie ani jednej ciekawej postaci. Kochankowie się kochają, ale nie wiem, skąd to uczucie bystrej Marity do przeciętnego Mateusza. Dialogi mają polot ptaszka kiwi, oto próbka:
- Zostaję.
- A ja? A my?
Mimo tego zdołała mnie ta historia wzruszyć, bo to na nieco mniejszą skalę opowieść taka, jak o rzezi Ormian w Przyrzeczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz