Strony

niedziela, 26 sierpnia 2018

Śmierć w Deptford (Anthony Burgess)

Po co sięgam po Burgessa, skoro już kiedyś poległem na Symfonii napoleońskiej? Śmierć to ostatnia książka Burgessa, ukazała się drukiem w ostatnim roku życia pisarza. Zachęcił mnie do niej Jerzy Limon, kiedy wspomniał w Młocie na poetów o Christopherze Marlowe jako geju i ateiście. Jak na szesnasty wiek w Anglii rządzonej przez Elżbietę I - mieszanka wybuchowa. Niebezpiecznie było wówczas być człowiekiem pióra, bo ścieżka religijnej ortodoksji protestanckiej była wąziuteńka, a każde z niej zejście mogło, choć nie musiało, zaprowadzić autora na szafot. Jak wiadomo mi z książki Limona, była to epoka wszechobecnych szpiegów i agentów, nic więc dziwnego, że i Marlowe został agentem na usługach królowej. Już prostuję, nie tyle królowej, co Walsinghama, jednego z jej zauszników, co jest istotne dlatego, że byli i inni zausznicy, których interesy często kolidowały z planami Walsinghama. Marlowe'owi dziwić się nie możemy, bo tylko dzięki protekcji Walsinghama uniknął zesłania na prowincjonalne probostwo. W ten też sposób zawarł znajomość z Tomem, młodszym kuzynem Walsinghama, z którym zapoznał się na sposób biblijny, a konkretniej chodzi o zwarte ze sobą dusze Dawida i Jonatana. Opisy miłosnego zespolenia kochanków są akurat w książce udane i na swój sposób zabawne, choć pozbawione dosłowności. Mniej udane są liczne dyskusje na tematy religijne lub - szerzej rzecz ujmując - metafizyczne. Może jestem tym tępym racjonalistą wspomnianym przez Julię Sweeney, który nie jest w stanie rozumem objąć niejednoznaczności. W rozmowach mamy obowiązkowo grandilokwencję, która przesłania stałe non sequitur od wypowiedzi do kontry na nią. A jeśli nawet sequitur jest, to w kwestiach tak subtelnych i mało mnie obchodzących jak to, czy Jezus był homoousios, czy homoiusios (to tylko przykład, bo o tym raczej nie mówią w książce). Potencjalnych czytelników należałoby ostrzec, że styl narracji Burgessa jest raczej ciężkostrawny, bo jakoś niewiele było momentów, kiedy wzdychałem poruszony pięknem przeczytanego zdania. Nie dyszała woda spod zielonych pleśni. Smutny los spotkał młodo zmarłego, a raczej zabitego Marlowe'a. Przyczyny jego zabójstwa nie są pewne, może była to zwykła bójka, co Marlowe'owi zdarzało się często, a może - jak chce Burgess - eliminacja niewygodnego z wielu względów człowieka. Anglia straciła świetnie zapowiadającego się dramatopisarza, ale, jak wiemy, natura próżni nie znosi i zadbała o to, żeby w tym samym roku co Marlowe urodził się inny. Wszyscy wiemy który.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz