Strony

poniedziałek, 9 października 2017

Blade Runner 2049

Pamiętamy, że w poprzedniej części ciągle padało, choć to przecież słoneczne Los Angeles. Musiało padać, bo inaczej byłoby widać, że te dekoracje są już naprawdę do wyrzucenia. W sequelu na podobnej zasadzie też można by wstawić zużyte dekoracje, gdybym wierzył w rzeczywiste dekoracje na współczesnym planie filmowym. Jest mglisto, pylisto i postapokaliptycznie, choć nie do końca zrozumiałem, jak do tego doszło. Dawniej replikanci mieli zakaz wstępu na Ziemię, ale czasy się zmieniły, teraz im wolno, choć tylko nowym modelom, bo te stare są wciąż ścigane. Niby miały żyć tylko cztery lata, ale niektóre mogły dłużej. Replikant agent K właśnie zlikwidował jeden z takich starych modeli, ale zauważył coś podejrzanego w pobliżu jego domostwa. I tak dokopał się do szczątków kobiety ciężarnej, która okazała się replikantką. To właśnie wywołuje potężne komplikacje, bo swoje na tym chce ugrać korporacja Wallace'a, podczas gdy policja chce sprawę zatuszować, bo szerszy oddźwięk mógłby szalenie skomplikować relacje między replikantami a ludźmi. Jak przez mgłę pamiętam część poprzednią, wydawała mi się nieco bardziej zakręcona niż ta kontynuacja, która podobno jest olśniewająca wizualnie. Trochę jest, w ascetycznym rozumieniu. Dialogi Wallace'a są nienaturalnie podkręcone, tak żeby nie brzmiał zbyt jednoznacznie, ale to nic dziwnego. Gdybym siedział wiecznie w tych komnatach podświetlanych na wzór złocistej falującej wody, też nie byłbym całkiem umysłowo prawidłowy. Film mógłby być trochę krótszy, trochę by na tym zyskał. Chciałem w pierwszym odruchu napisać, że mało w tym filmie mamy Dicka z jego demaskowaniem rzeczywistości, ale motyw fałszywych wspomnień agenta K jest rozegrany właśnie tak, że Dick by się tym zachwycił. Ale o tym już opowie reaktor Janicka, która wcale nie jest przeterminowaną replikantką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz