Strony

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Logan: Wolverine czyli Logan

Polski tytuł jest do łez rozbawiający, bo przede wszystkim dwukropek, a po drugie „wolverine”, co na polskich jutubach zapewne będą wymawiać fonetycznie „wolwerine”, czym dadzą świadectwo powszechnej znajomości języka „lengłydż” uprawniające polskiego dystrybutora do takich manewrów. Mniej wyedukowanym starszym obywatelem tego kraju przypominam, że „wolverine” znaczy rosomak. Po raz kolejny widzimy, ze Marvel przejął się opinią o swoich filmach jako tandetnych, infantylnych bzdurach z rozmachem, bo ten odcinek z serii X-men jest poważnie brutalny i śmiertelnie poważny. Profesor Xavier popadł w lekką demencję i wymaga stałej opieki przebywając w ukryciu na amerykańskim zadupiu pod opieką podstarzałego Wolverina, mutanci są prawie całkowici wytępieni, a ich resztki w postaci dziecięcej próbują uciec poza granice SZA. Zabawne, że dzieciątka grające w tym filmie jeszcze przez jakiś czas nie będą mogły legalnie go obejrzeć. Gdyby nieco okroić taśmę, moglibyśmy zobaczyć dramat psychologiczny o trudnym pożyciu zniedołężniałego staruszka, jego syna i wnuczki, dlatego właśnie powiedziałbym, że można się wczuć, i bez wahania powtórzyłbym opinię Krystyny Jandy o filmie Life (coś w rodzaju „film dla mężczyzn nie bojących okazywania uczuć”), która niestety zniknęła już ze strony z komentarzami do tego filmu na Filmwebie. Gołym okiem da się zauważyć nowy udany aktorski egzemplarz w roli Pierce'a, bo nasz polski wkład w postaci Mohawka, czyli Soszyński, nie zapadł specjalnie w pamięć, a poza tym skończył marnie, jak widzimy na załączonym obrazku.

PS. O, ja głupi! Wspomniana wypowiedź Jandy ukazała się na stronie kino.krakow.pl. Załączam zrzut ekranu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz