Strony

niedziela, 6 marca 2016

Bogowie Egiptu czyli Gods of Egypt

Nie znam się na mitologii egipskiej, ale podejrzewam, że Hollywood nie traktuje jej specjalnie bardziej serio niż greckiej. A nawet mniemam (szalony), że Żywot Briana to niewinna przeróbka oryginalnej historii w zestawieniu z Bogami Egiptu i prawdziwymi wierzeniami starożytnych Egipcjan. Twórcy zapewne wyszli od jakiegoś pomysłu na splątanie ścieżek boga Horusa z człowiekiem o imieniu Bek (skąd mogli wiedzieć, że po polsku to imię brzmi idiotycznie) i stopniowo w trakcie pracy nad fabułą zaszli hen, hen daleko, bo nawet do wizji alternatywnego wszechświata, w którym Egipt jest rządzony przez bogów, Ziemia jest płaska, a słoneczko jest ciągnięte przez powóz za sznurki. Na razie nie jestem aż takim debilem, żeby spodziewać się religioznawczej trafności po takim dziele, więc spojrzałem na nie jak na czystą rozrywkę. Wypadło lepiej niż mogłem się spodziewać, ani Horus, ani Bek nie są sztywnymi od zaparcia bohaterami, którzy muszą z zaciśniętymi zębami ratować świat, czyli mamy szczyptę dystansu, której nie zobaczyłem w nieszczęsnym Gniewie tytanów. Poza tym wszystko, co przewiduje schemat: dobrzy na początku dostają ostre lanie, ale potem się odwiną, tylko muszą sobie zdać sprawę z tego, na czym polega ich słabość, i - jak to bywa w finalnym boju - znowu dają ciała, ale w ostatnich pięciu sekundach odnoszą zwycięstwo. Schemacie-kacie - zawyłby Stachura, ale schemat musi istnieć, żeby można od niego uciec. Taki jak Bogowie Egiptu jest w porządku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz