Strony
▼
sobota, 23 stycznia 2016
Nienawistna ósemka czyli The Hateful Eight
Słownikowo do tytułu polskiego podchodząc trzeba uznać, że nie jest zbyt trafiony, bo chodzi raczej o osiem nienawidzących się osób, a nie znienawidzonych. Większa ściema polega na tym, że liczba jest lekko niedoszacowana, ale za to odpowiada już Tarantino. Znowu mamy akcję osadzoną w dziewiętnastowiecznej Ameryce, parę lat po wojnie secesyjnej i znowu są łowcy nagród. Niejaki John Ruth złapał gangsterkę Daisy, za którą ma skasować dziesięć tysięcy dolarów, sumę na owe czasy zawrotną. Przyłącza się do niego czarnoskóry major Warren, który też wiezie bandytów za okup, ale w formie mrożonek, bo akurat mamy srogą zimę, jak to w Wyoming. Chronią się przed śnieżycą w odosobnionej, górskiej pasmanterii (?) Minnie, tyle że gospodyni wyjechała, a dobytek okupują jakieś nieznane typy - nieznane przynajmniej Warrenowi, który nieraz gościł u Minnie. W tym właśnie miejscu dojdzie do typowej dla Tarantino jatki, ale wcześniej nasi bohaterowie się porządnie wygadają, co jest również typowe dla tego reżysera. W pewnym momencie nawet znużyliśmy się tymi pogawędkami, zwłaszcza kiedy niewiele posuwały akcje do przodu. Można było tam nieco przyciąć, ale rozumiemy - to tak, jakby własnemu dzieciątku paluszki ciachać. Na pewno nie usunąłbym nader szczegółowej opowieści o śmierci syna konfederackiego generała Smithersa, w której dochodzi do obciągania czarnej pały przez potomka przyzwoitego rasisty z Południa. Udało się Tarantino namówić Morricone do skomponowania paru motywów, w tym otwierający z wolniutkim oddaleniem się od postaci ukrzyżowanego Jezusa. Inny piękny pomysł to zwolnione ujęcie pysków galopujących koni. Najmniej trafiony pomysł to zapewne umieszczenie praktycznie całej akcji w jednym miejscu, pomysł niebezpiecznie ocierający się o Becketta. [X]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz