Strony
▼
niedziela, 15 marca 2015
Chappie czyli Chappie
W czasach słusznie minionych, kiedy kinematografia radziecko-sowiecka obficie występowała w ramówce polskiej telewizji, miałem okazję zobaczyć film o chłopcu, któremu dorobiono bliźniaka-robota. Ten ostatni wpadł w ręce bandziorów, którzy chcieli złupić muzeum z obrazów, więc wmówili szlachetnemu robotowi, że to dla dobra ludu, którego pozbawiono dostępu do dóbr kultury wyższej zamkniętych w muzeach (bo nie było gwiazd tańczących na lodzie). To trochę naiwne mi się wydawało wtedy, a ponieważ nie zdziecinniałem jeszcze dostatecznie, to nadal mam problemy z tym konceptem. Naturalnie film Blomkampa jest realizacyjnie parę lat świetlnych do przodu w porównaniu z tym radzieckim, ale intelektualnie niezbyt odległy. Robot Chappie był z początku zwykłym sztucznym policjantem, jakich wiele było w Johannesburgu, ale genialny Deon opracował metodę implementacji świadomości w maszynie i w ten sposób mogliśmy zobaczyć, jak w jakieś czterdzieści osiem godzin Chappie z tabula rasa przeistacza się w subtelną i pełną etycznych rozterek osobowość. Akcja toczy się w RPA, nie znam tamtejszych realiów, ale jednak to zabawne, że gangsterzy są wyłącznie mniej lub bardziej biali, a policjanci czarnoskórzy. Biedna Sigourney Weaver zagrała tu ogon, a Hugh Jackman - militarną zakutą pałę stale w tej sztywnej koszuli, co jest marnowaniem potencjału pod nią ukrytego. Kto liczy na momenty, zawiedzie się srodze, bo nie ma tu nawet niczego w stylu robota Bendera, który z wypiekami na blaszanej twarzy przeglądał schematy obwodów scalonych ponętnej robocicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz