Strony

środa, 11 czerwca 2014

Na skraju jutra czyli Edge of Tomorrow

Próbuję sobie wyobrazić, czy możliwe byłoby, żeby komuś w czasie oglądania tego filmu nie przyszedł na myśl Dzień świstaka. Od czasu tego ostatniego (1993) minęły dwa pokolenia (JP2 i B16), więc jest być może wielu ludzi, którzy nie widzieli Dnia świstaka, bo nie przepadają za starociami. I ci mogliby nie skojarzyć. Główna postać to grany przez Cruise'a Cage, wojskowy specjalista od pi-aru, który został wysłany na zdobycie przyczółka w północnej Francji, opanowanej - jak reszta Europy kontynentalnej - przez paskudne mimiki, najeźdźców z kosmosu. Nie jest to żołnierz frontowy, na polu walki radzi sobie fatalnie, więc ginie, ale zaraz potem budzi się dzień wcześniej, bo złapał od mimika jakiegoś syfa, który pozwala mu wracać do tego momentu, ilekroć umiera. A poumierał sobie za wszystkie czasy. Małymi kroczkami przeistacza się Cage z militarnego safanduły w superbohatera, który dodatkowo jest praktycznie wszechwiedzący. Schemat fabularny jest oczywisty i przypomina mocno Dzień świstaka. Żeby się wyrwać, trzeba coś zrobić dobrze. Jeśli dodam, że zakończenie jest landrynkowe, to chyba nikogo nie zdziwię, ale pozostają jeszcze detale, dla których zapewne warto film obejrzeć. Jeden facet na seansie śmiał się często i głośno, ale nie byłem to ja, więc jego pytajcie dlaczego, nie mnie. Ostrzegam, że tym razem te detale nie obejmują obcych, którzy są pokazani głównie jako zapętlone w dużej liczbie złowrogie macki i w zasadzie niewiele więcej o nich wiemy, pominąwszy te skoki czasowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz