Strony
▼
sobota, 12 kwietnia 2014
Snowpiercer: Arka przyszłości czyli Snowpiercer
Podstawowe założenie fabularne tego dzieła dorównuje absurdem biblijnej historii o potopie. Praca nad tym, aby poważni, dorośli ludzie traktowali serio tę drugą, zaczyna się od wczesnego dzieciństwa. Snowpiercer nie ma podobnego wsparcia instytucjonalnego, więc musi przegrać z Noem. Po rozpyleniu w ziemskiej atmosferze CW7, substancji mającej powstrzymać globalne ocieplenie, na Ziemi zapanował arktyczny mróz, a nastąpiło to tak szybko, że przetrwało tylko paręset osób, które schroniło się w pociągu Wilforda. Nie wiadomo po jaką cholerę ten pociąg jest w stałym pędzie i jakim sposobem silnikowi nie brakuje paliwa. Akcja zaczyna się w roku 2031, kiedy kończy się siedemnasty rok jazdy. Na pokładzie panuje system religijno-totalitarny, w ramach którego czci się silnik i jego twórcę, a ciemięży się tłuszczę z ostatnich wagonów, bo im bliżej lokomotywy, tym więcej przywilejów. Dochodzi do buntu, kolejnego zresztą, na którego czele staje Curtis. W tej roli Chris Evans, który tym razem niestety omieszkał pokazać swój dorodny tors, ale rozumiemy - zimno mu było. Jeśli jakoś pogodzimy się z idiotycznymi założeniami wstępnymi, to możemy się zgodzić, że opowieść ma swój urok, a momentami bywa perwersyjnie dowcipna. A jeśli ten pociąg ma być odbiciem jakiejś prawdy o społeczeństwie, niczym kamienica u Nałkowskiej, to porażka, uważam. Ludzkość w technologicznym pędzie nie nadąża ze zmianami społecznymi? Dyskusyjne. Religia jako utrwalacz struktur społecznych? Być może, ale tego nie ma w filmie, bo te doły społeczne są religijnie zaniedbane, całkiem inaczej niż w znanej mi rzeczywistości. Najlepiej broniłaby się chyba teza, że mamy do czynienia z ekranizacją Lokomotywy Tuwima na ponuro, bo rzeczywiście tych wagonów jest ze czterdzieści, sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści. Ale po obejrzeniu filmu już wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz