Strony
▼
piątek, 14 lutego 2014
Ratując pana Banksa czyli Saving Mr. Banks
W tym filmie jest fabuła, nawet oparta na prawdziwej historii, więc są postaci, którym zdarzają się zdarzenia. Patrząc szerzej można powiedzieć, że jest to opowieść o zderzeniu brytyjskości z amerykańskością. Ale pewien szczegół nieco mąci pewność, że rzeczywiście tak. Albo opowieść o tym, jak autor traktuje postaci ze swoich książek niczym rodzinę. Jak pani Travers, która sama rodziny nie ma, wobec wymyślonej przez siebie Mary Poppins. Jak można w ogóle myśleć o oddaniu Mary Poppins (zawsze z nazwiskiem, nigdy sama Mary!) w ręce prymitywa Disneya, który zrobi z niej służącą myszki Mickey i guwernantkę Donalda. I każe jej śpiewać na dodatek. Film jest amerykański, więc Disney wypada w nim jako człowiek subtelny, który swoim urokiem przekonuje w końcu pisarkę, aby zezwoliła na ekranizację. Twórcy scenariusza pogrzebali w biografii autorki i dorobili jej monstrualny psychoanalityczny ogon, który na żywo robi pewne wrażenie. Ale po namyśle przychodzą wątpliwości. Czy niemłoda już pisarka rzeczywiście przeżywałaby takie straszne traumy z dzieciństwa? No cóż, taka moda, ludzie najbardziej cierpią w dzieciństwie, a później całe życie to rozpamiętują. Jak ten erotoman Jeremi Przybora, który w dzieciństwie się nie wyżył seksualnie i zostało mu na całe życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz