Z powodu odmienności (zez, fascynacja obróbką skrawaniem lub coś podobnego) postać A spotykają szykany ze strony B, która namawia C do aktu nielojalności względem A w zamian za korzyść wymierną. Kiedy wychodzi to na jaw, A wraz z bliską jej postacią D zrywają przyjacielskie stosunki z C. Tymczasem E przeżywa rozterki zatajając przed A, że jest jej rodzicem...Ale po pewnym czasie zaczynamy się wciągać pomimo tego, że te postaci są szkicowe. O Eliasie wiemy, że spędził jakiś czas w Brukseli z matką (nie myślcie naiwnie, że rodzoną), ale poza tym tylko to, że jest jawnym gejem. Jakie są jego pasje, zainteresowania - o tym nic. Podobnie jest z Iidą, przyjaciółką Eliasa. Lepiej jest z Larim, który jest dobrze zapowiadającym się hokeistą. Ale to wyjątek. Poza tym warto by tę opowieść przyprawić dawką nieprzewidywalności czy spontaniczności, choćby była pożyczona z reklam coca-coli. Ot, na przykład pogrzebanie żywcem ciężarnej kobiety. A nie, to akurat w Salatut elämät było. Opowieść o Eliasie i Larim pasuje do głównego schematu: ukryty gej, wypierający swoje skłonności, zostaje sprowadzony na „dobrą” drogę przez geja jawnego. Tak było też w Verbotene Liebe i w Emmerdale. W Salatut elämät mamy do czynienia z dziatwą szkolną na finiszu nastoletniości, patrzymy jak Lari drobnymi kroczkami z jawnego homofoba przeistacza się w jawnego geja. Dorośli nie mają raczej problemu z tym, że nastolatki prowadzą pod ich bokiem aktywne życie erotyczne na full, ale ważne jest żeby alkoholu nie piły. Oglądamy więc dużo więcej niż w Emmerdale czułości, pocałunków, a nawet nagość pod jedną kołderką i wspólne odrabianie zadań domowych z religii („Godność człowieka w Starym Testamencie”). Widoki są przyjemne, bo Lari to chłopiec dorodny, więc deklarowana przez niego miłość do sportu wygląda dużo bardziej przekonująco niż w przypadku Christiana z Verbotene Liebe. Na pierwszym z załączonych obrazków widzimy apetycznego Joonatana, którego Eliasowi nie udało się uwieść.
Strony
▼
sobota, 10 sierpnia 2013
Za co kochamy Salatut elämät?
Wątek homo z fińskiej telenoweli - to dla mnie pokusa nie do odparcia. Liczyłem na jakiś rodzaj egzotyki i w zasadzie nie zawiodłem się, choć oczekiwania miałem nieco inne. Bohaterowie i sytuacje pokazane w tym tasiemcu nie odznaczają się niczym szczególnym ze względu na umiejscowienie akcji w Helsinkach. Nawet wizyty w saunie nie są tu zbyt częste. Po obejrzeniu innych oper mydlanych pierwsze, co się rzuca w oczy to spokój ducha i równowaga umysłu. Krzyk, płacz, podniesione głosy są dozowane bardzo oszczędnie. Przypomina mi to scenę z Pożegnania z Afryką. Maryl Streep patrzy na płonące magazyny kawy, bierze na ręce czarne dziecko i mówi spokojny głosem: It's all gone. Może to nie przypadek, w końcu mówiła to kobieta z Danii, czyli z podobnego kręgu mentalnego co bohaterowie Salatut elämät. Efekt tego wygaszenia emocji jest taki, że w początkowej fazie trudno się jakoś z postaciami identyfikować, więc patrzymy na ten dramat postaw moralnych i się wzruszamy, bo:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz