Strony
▼
piątek, 17 maja 2013
Pingwin
Zawsze miałem ochotę obejrzeć jeszcze raz ten staroć, który widziałem wiele lat temu i zrobił na mnie wrażenie. Nadal uważam, że staroć się trzyma dobrze, a współcześnie zyskał dodatkowy walor polegający na sentymentalnej wycieczce w czasy PRL, czego nie pamiętam z poprzedniego zetknięcia z filmem. Pamięć komuny była wtedy świeższa. Akcja jest osadzona w bigbitowych latach sześćdziesiątych, aż tak stary nie jestem, żeby to pamiętać, ale pamiętam te budki telefoniczne, podobne samochody i sprzedawczynie w sklepie, które robiły łaskę klientom. Nie trudy życia w PRL są tematem filmu lecz miłość. Można mieć wątpliwości, czy miłość studenta Andrzeja o ksywie Pingwin do koleżanki z roku, Baśki, jest czymś więcej niż typowym dla jego wieku zakochaniem. (Powinienem się ugryźć w palce, zakochanie zdarza się przecież i po sześćdziesiątce.) Wokulski - ten to kochał prawdziwie, lata całe pracował na zdobycie ukochanej, przy nim zakochany Pingwin to chłoptaś w gorącej wodzie kąpany. Opowieść nie jest wielce skomplikowana, sprowadza się do odzyskania listów pisanych przez zakochaną Baśkę do faceta niewartego tej uczuciowej inwestycji. Są w scenariuszu ładne psychologiczne kwiatki, których urody nie opiszę, bo nie wejdę w szczegóły. Kwiatek obyczajowy: po zajęciach studenci idą sobie na piwo, które piją na stojąco przy budce z piwem. Jest świetna muzyka Komedy i przede wszystkim aktorzy. Odtwórczyni Baśki wygląda oszałamiająco, a Pingwin - choć może nie klasycznie przystojny - naprawdę wiele mówi spojrzeniem oczu jakby od Shii LaBeoufa pożyczonych, choć może to Shia pożyczył i nie oddał. Czyżby czarno-biała taśma bardziej kochała aktorów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz