Strony

sobota, 6 kwietnia 2013

Pejzaż moralny (Sam Harris)

Podtytuł książki brzmi: W jaki sposób nauka może określać wartości. Och, ale to już przerabialiśmy, no nie? Mieliśmy socjalizm utopijny, który umarł śmiercią naturalną, oraz socjalizm naukowy, który pożarł miliony ofiar zanim upadł, mówiąc w uproszczeniu. Tylko, że ta "naukowość" socjalizmu była czystym uroszczeniem jego twórców, bo wprowadzony w życie "socjalizm naukowy" był dość agresywnym systemem wierzeń z wodzem w roli boga. Na pewno nie o to chodzi Harrisowi, jak również nie o decydowanie za człowieka i za całe społeczności o wyznawanych przez nie systemach wartości. Jeśli rozważymy dwie wizje: największe możliwe nieszczęście dla wszystkich (nie wyłączając zwierząt) oraz największy możliwy dobrostan, to w pełni racjonalne jest przyjąć, że jedna z tych wizji jest bardziej pożądana niż druga. Są podobno przeciwnicy tego poglądu, ale z nimi - mówi Harris - szkoda gadać. „Dobrostan” jest słowem kluczowym u Harrisa, którego naczelna teza jest taka, że nauka może określać, jakie wartości lub ich zespoły zapewniają większy dobrostan. Zawsze przy tym należy rozumieć to jako zalecenia, nie zobowiązanie. Nie wchodząc w szczegóły, naukowe podejście miałoby być zbudowane na przekonaniu, że stan człowieka jest pochodną procesów zachodzących w nim (z naciskiem na funkcjonowanie mózgu) i w świecie. Propozycja Harrisa wywołała wiele sprzeciwów, bo oznacza, że możemy powiedzieć, że wartości wyznawane w innych kulturach podlegają ocenie, nie mówiąc już o sprzeciwie obrońców religii, którzy są zobligowani do deklarowania, że źródłem wartości jest Bóg. (A czemu te wartości są zmienne w czasie? Dla przykładu, dlaczego nie ma potępienia niewolnictwa w Biblii?) Harris mocno sprzeciwia się „obowiązującemu” obecnie relatywizmowi moralnemu, który przejawia się w zakazie potępiania norm pochodzących z obcych nam kultur. To jest rzecz jasna kij włożony w mrowisko. Poza tym, mówią krytycy Harrisa, co to jest w ogóle „dobrostan”? Jak to mierzyć? Zgodzę się, pada odpowiedź, ale najpierw wytłumaczcie, co to jest zdrowie i czy nauki medyczne są rzeczywiście naukami? Analogia zdrowie-dobrostan jest bardzo udanym pomysłem, bo duża część krytyki pojęcia „dobrostan” z powodzeniem stosuje się do „zdrowia”. A wypracowane przez nauki medyczne wyniki są dla ludzi zaledwie zaleceniami. Medycyna mówi: „nie pal!”, a co sobie kto z tym zaleceniem zrobi, to już jego sprawa. A teraz garść cytatów i refleksji.

Jak słusznie zauważył psycholog Steven Pinker, gdyby warunkiem dobrostanu (przynajmniej w subiektywnych kategoriach) było wypełnianie ewolucyjnych nakazów, to większość mężczyzn odkryłaby, iż najważniejszym celem, jaki winni realizować w życiu, jest codzienne deponowanie nasienia w lokalnym banku spermy - wszak z perspektywy męskich genów trudno wyobrazić sobie wyższą formę spełnienia niż spłodzenie tysięcy dzieci, i to bez żadnych dodatkowych kosztów ani odpowiedzialności. (27)

Bóg Abrahama nigdy nie powiedział, by być dla dzieci dobrym i łagodnym, konsekwentnie pouczał nas za to, że trzeba je zabijać za nieposłuszeństwo (Ks. Wyjścia 21,15; Ks. Kapłańska 20,9; Ks. Powtórzonego Prawa 21,18-21, Ew. Marka 7,9-13, Ew. Mateusza 15,4-7). (61) Jezusie, no co ty?!

Jako przykład relatywizmu moralnego przytacza Harris wymianę zdań między nim a nienazwaną niewiastą w czasie konferencji. Niewiasta uznała pogląd Harrisa, że zmuszanie kobiet do noszenia burek jest złe, za czysto subiektywny. W ramach wyostrzającej analogii Harris naszkicował fikcyjną społeczność, w której co trzecie dziecko zostaje rytualnie oślepione. Oto fragment dyskusji (ja = Harris, 69).
Ja: Czy zgodziłaby się pani, że właśnie poznaliśmy kulturę, która niepotrzebnie zmniejsza dobrostan istot ludzkich?
Ona: To zależy, z jakich powodów tak by ludzie robili.
Ja (zdębiałem, co prawda, ale starałem się zachować przytomność umysłu): Powiedzmy, że tak nakazywałyby przesądy religijne, zgodnie z ich świętą księgą bowiem Bóg rzekł, że „co trzeci będzie kroczył w ciemności”.
Ona: W takim przypadku nie wolno panu powiedzieć, że czynią źle.

Czy wolna wola jest złudzeniem? Założenie o determinizmie świata, choć nie totalnym, jest dość rozsądne, jeśli chce się rozwijać naukę. W przeciwnym razie ciągle dziwilibyśmy się, że powtarzane eksperymenty dają podobne wyniki, a jabłka ciągle spadają zamiast lecieć na Księżyc. Ale zdaje się, że determinizm jest sprzeczny z wolną wolą, chociaż filozof Dennett uważa, że nam się tylko tak zdaje. Mało w sumie przekonują mnie wyniki eksperymentów, z których wynika, że mózg zna decyzję parę sekund wcześniej niż jesteśmy ją w stanie przekazać. Czyli coś decyduje za nas? Część tego galimatiasu bierze się z braku dobrej definicji wolnej woli. Mogę argumentować, że nie mam wolnej woli, bo ograniczają ją prawa fizyki (a chciałbym latać jak Piotruś Pan) lub okoliczności zewnętrzne (muszę oddać portfel, skoro mam lufę przy skroni; muszę być pobożny, skoro grozi mi piekło). Ale przecież mogę w akcie wolnej woli sprawdzić, czy daleko polecę z dwudziestego piętra lub co się stanie, jeśli nie oddam portfela. W tym sensie nic nie krępuje mojej wolnej woli. Jak pisze Harris: „Prawda o człowieku jest dziwniejsza, niż wielu z nas podejrzewa - złudzenie wolnej woli samo w sobie jest tylko iluzją” (161).

Trudno zaprzeczyć, że wnioskowanie to jest, łagodnie mówiąc, nieco eufemistyczne. (178) Nawet nieważne, do czego się autor odnosi, bo samo sformułowanie warte jest zacytowania, nauczenia się na pamięć i powtarzania nawet bez specjalnej dbałości o dopasowanie do kontekstu.

Tak więc w przypadku myślenia religijnego zaobserwowaliśmy silniejszy sygnał w przedniej części kory wyspy w prawej półkuli i w brzusznej części prążkowia. (214) To niestety typowy żargon badaczy mózgu, od którego prążkowie razem z korą wyspy robią mi się cętkowane i łaciate oraz skaczą i fruwają.

Nieszczęsny Francis Collins, szef Narodowego Instytutu Zdrowia w SZA i wybitny uczony, podpadł Harrisowi dewocyjnymi wypowiedziami o realizacji planu boskiego, który zaowocował stworzeniem człowieka. Według Collinsa za wyjątkowością człowieka przemawia skłonność do altruizmu, niewystępująca u innych gatunków (co jest raczej półprawdą). A przecież altruizm nie daje przewagi ewolucyjnej. Tak, ale nie daje jej też palenie papierosów, a przecież do tego nie mieszamy Jezusa (238). Na marginesie: Bill Hicks był innego zdania.

Tak zwani Nowi Ateiści, do których zalicza się Harris, podobno przypominają fundamentalistów, którzy domagają się jasnego określenia światopoglądowego (Mooney & Kirshenbaum, Unscientific America). A tu trzeba łagodnie, nie należy więc ludzi przypierać do muru natarczywą argumentacją, która może i jest racjonalna, ale nie prowadzi do tego, że ludzie opowiedzą się za nauką przeciw religii. Według Harrisa to przejaw protekcjonalizmu pomieszanego ze strachem. To prawda, w pewnych okolicznościach strach jest doskonale zrozumiały - ja też niechętnie mówiłbym o nieracjonalności islamu, stojąc na dziedzińcu Wielkiego Meczetu w Mekce. (245) Ale czy to jest naprawdę uczciwe podejście?

Na koniec jeszcze się odetnę z moim podziwem od metafory pejzażu moralnego, w którym szczyty pagórków oznaczają przybliżenie się do ideału (maksymalny dobrostan wszystkich), a doliny - oddalenie od niego. Szczytów może być wiele, czyli wiele różnych dróg dojścia do podobnego efektu. Nie mam nic innego pod ręką, ale mam wrażenie że można by to ująć trafniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz