Strony

środa, 13 lutego 2013

Lincoln czyli Lincoln

O ile nie pokręciłem, pan Ż. zżymał się na pana Szcz., że w sposób oburzający obsmarował ten film w gazecie mówiąc, że jest propagandą w stylu stalinowskim czy goebbelsowskim. Zapewne można by tak powiedzieć, gdyby film powstał jakieś 150 lat temu, bo nie wierzę, że dzisiaj potrzebna jest agitacja za obaleniem niewolnictwa. Z pewnością film jest laurką, ale interesującą, co rzecz jasna jest oksymoronem. Spodziewałem się jakiejś panoramy historycznej, opowieści o tym, jak doszło do wojny, jakie były jej koleje - a tu nic z tego. Widzimy Lincolna w akcji, kiedy w czwartym roku wojny postanowił wprowadzić w życie trzynastą poprawkę do konstytucji, która znosiła niewolnictwo. Była to kolejna próba jej uchwalenia i nie trzeba być wybitnym znawcą historii, żeby się domyślić, że zakończyła się powodzeniem. Film opowiada o kulisach politycznej rozgrywki, poprawka wymagała większości kwalifikowanej, przeszła już przez senat. W kongresie partia Lincolna, czyli republikanie, miała większość, ale niewystarczającą. Tymczasem polityczni przeciwnicy, czyli demokraci, byli niezwykle zawzięci. Damy czarnym wolność i co dalej? Prawa wyborcze? To może i kobietom? (Śmiech na sali.) Ci demokraci, oni znali się na żartach! Na ogół mało estetyczne były metody zdobywania głosów kongresmenów demokratycznych, zastraszanie, przekupowanie, ale też argumentowanie. Ważnym trybem w tej machinie był republikanin Thaddeus Stevens, w tej roli rewelacyjny Tommy Lee Jones. A Lincoln? Człowiek zmęczony, przygnieciony odpowiedzialnością za setki tysięcy ofiar wojny, ale zdeterminowany. Opowiadający historyjki (o nie, znowu! - woła jeden z jego ludzi, kiedy coś ważniejszego jest do omówienia) i snujący dość górnolotne wywody, w których roztrząsa konsekwencje odbierania Murzynów ich właścicielom z Południa. Bez poprawki do konstytucji, to jakby im krzesło ukradli. Lincoln, piękna postać. Posłuchajmy, co mówił, zanim został prezydentem.
Muszę podkreślić, że ani nie jestem, ani nigdy nie byłem – i to w żadnej formie – zwolennikiem społecznej czy politycznej równości białej i czarnej rasy. Nie jestem też i nigdy nie byłem skłonny dać czarnym prawa głosu lub czynić z nich sędziów, ani też pozwolić im pełnić jakiekolwiek urzędy lub poślubiać białych ludzi. Dodać w tym miejscu muszę, że uważam, iż biała i czarna rasa różnią się pod względem cech fizycznych, i wierzę, że za sprawą tych różnic te dwie rasy nigdy nie będą żyć wspólnie na warunkach społecznej i politycznej równości. Z tego to właśnie powodu niemożności bycia równym wnoszę, iż jako że te dwie rasy muszą żyć obok siebie, jedna z nich musi być wyższa, druga zaś podporządkowana. I tak jak każdy człowiek uważam, że pozycja wyższa zawarowana być musi dla białej rasy.
Jakiekolwiek urzędy... Urząd Prezydenta SZA chyba też się zalicza?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz