Strony
▼
niedziela, 11 listopada 2012
Shank
Z właściwą sobie błyskotliwą elokwencją oświeciła nas niegdyś Kazia Szczuka, że "subkultura kiboli bazuje na skrytym homoseksualizmie, a spaja ją silnie manifestowana homofobia". I tu mamy coś z tych klimatów, bo główny bohater, śniady Brytyjczyk Cal, przeżywa konflikt wewnętrzny związany ze swoją niefortunną orientacją seksualną, którą musi ukrywać będąc członkiem quasi-przestępczej grupy. "Quasi", bo nie chodzi o przestępczość typową - czyli w celu wzbogacenia się - a raczej spontaniczne akty agresji wobec przypadkowych ludzi. Ciekawe, że kryterium rasowe nie stanowi już bariery. Wśród ofiar znalazł się gej Olivier, ale tym razem Cal nie dość, że się do kopania ofiary nie przyłączył, to jeszcze go bronił. Tym sposobem sam się wykluczył z zacnego towarzystwa, a ja na tym zatrzymam się w opowiadaniu fabuły, żeby nie zaliczyć się do towarzystwa redaktor Janickiej. Film jest ponury, ale zakończenie podnosi na duchu, a jeśli by ktoś rzekł, że topi widza w miodzie - nie uznam go za słabszego na umyśle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz