Strony
▼
piątek, 23 listopada 2012
Hold Your Peace
Tytuł jest częścią zwyczajowej odezwy w trakcie ślubu w Ameryce, kiedy to udzielający ślubu pyta zgromadzonych, czy znają powód, aby tych dwoje nie mogło się pobrać. Tutaj mamy niuans, bo chodzi o dwóch, nie dwoje, a ceremonia jest siłą rzeczy nieformalna, ale przygotowana tak, jakby to był zwyczajny ślub. Wobec tego muszą być drużbowie, bo spętani seksistowskim stereotypem geje nie mogą mieć druhen. Forrest nie ma z tym problemu, ale Max - owszem, i to do tego stopnia, że z rozpaczy zwraca się do swojego byłego faceta Aidena, z którym przeżył parę lat. Aiden z początku oczywiście nie chce, ale daje się przekonać, a nie chcąc wyjść na frajera, który nie potrafi sobie znaleźć faceta, zabiera ze sobą Lance'a, kolegę przyjaciółki, aby udawał jego chłopaka. Nie jest to para dobrana, przynajmniej na początku, ale obrót wypadków sprawi oczywiście, że będą dwa śluby, nie jeden, w zgodzie ze schematem komedii romantycznej, bo do tego gatunku zalicza się ten film. Zapewniam, że nie zdradziłem zbyt wiele, bo jest jeszcze parę niespodzianek. Nie zgodzę się ze słabymi ocenami tego filmu, bo mnie autentycznie rozbawił, a ciętość dialogów miejscami ociera się o profesjonalizm. W drugiej części robi się ckliwie, ale to już jest urok komedii romantycznych. W dawnych komediach romantycznych, dla przykładu w Fantazym, było z tym lepiej. Kolejny przykład, że gorsze wypiera lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz