Strony
▼
niedziela, 28 października 2012
Skyfall czyli Skyfall
Czyżbym był szarą eminencją z układu, nawet o tym nie wiedząc? Jak już wspomniałem w jednym z wynurzeń, technologia 3D tylko zachęca do pirackiego ściągania filmów, żeby je sobie obejrzeć w domu w 2D bez tych szurniętych ciemnych okularków. Na razie teatr trzyma dużo lepsze standardy 3D niż kino. Najnowszy Bond, jeśli dobrze sprawdziłem, występuje tylko w wersji 2D, podobnie jak niedawny Batman. Dwuwymiarowy Craig jest w roli Bonda dużo mniej płaski od poprzednika, co być może nie jest jego zasługą, a raczej ogólnej koncepcji, która kazała zrezygnować z operetki w stylu jazdy niewidzialnym samochodem po lodowym pałacu. Ale to jeszcze nie oznacza sukcesu, bo poprzedni Bond w nowym stylu, Quantum of Solace, był kiepski i chaotyczny. W zasadzie nie warto nic z tego filmu pamiętać poza odpowiedzią Bonda: "Not in the slightest", kiedy boliwijska agentka zapytała go, czy ma problem z tym, że infiltrowała szajkę przestępczą z użyciem własnych organów płciowych. Nowy Bond ma cudownie klarowną akcję, zachwycające oko kadry i ujęcia (zwłaszcza z Szanghaju), a ponadto złowiłem nowy zwrot "Not even remotely", którym Bond potwierdza obawy nowego Q dotyczące legalności prowadzonych przez niego działań, które - nie ma niespodzianki! - zakończą się eliminacją podstępnego Silvy. Ten ostatni ma na celu zemstę na konkretnej osobie, gdzie te czasy, kiedy Bond musiał ratować świat? Toż to prawie kameralny dramat, ale czy to znaczy, ze nie ma eksplozji, ognia i bijatyk? Not in the slightest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz