Strony

środa, 22 lutego 2012

Pieśń niewyspana

Dawno, dawno temu, na przełomie syluru i ordowiku, o godzinie osiemnastej trzydzieści jeden w Zagłębiu żyły sobie wypruwały ciotka z babką.
- Ach! - wzdychała babka.
Miała dwadzieścia dwa lata i życie stało przed nią otworem. A dokładniej, życie seksualne, powiem więcej, heteroseksualne, gdyż miała słabość do ludzi z wąsami. Kolana wprost miękły jej na myśl o zaroście, więc wyruszyła o kulach w świat, aby się cieleśnie ubogacić.
- Ach! - wzdychała ciotka.
Wuj jej szwagra miał zięcia, który był przyrodnim bratem teściowej stryjenki babki. Mimo tego obie panie nie znały się i obojętnie mijały się w sklepie warzywnym, salonie mięsnym i w łazience. Nie było między nimi chemii, o nie! Jedynie sporadyczna wymiana spojrzeń, kiedy ciotka w okularach słonecznych robiła stringi na drutach. Nie, to nie są te wąsy, myślała babka. Po czym w myślach dodawała: och, Karol! Poznała go w sanatorium, ledwo poznała, choć znali się od tak dawna. Z seksowną czapką uszanką, laptopem za pazuchą i twarzową endoprotezą biodra zmienił się nie do Poznania, skąd pochodził jego ojciec.
- Lepiej dałabyś sobie spokój z tym nicponiem - zrzędziła ciotka pijąc campari do lusterka, choć w zasadzie było jej wszystko jedno. Piła, co popadnie.
Czekał na rogu, w rogu ust trzymał marlboro.
- Pięknie wypatrujesz - przywitał babkę.
- Ty też nieźle wyglądasz - odparła i przygryzła wąsa, jego wąsa, czym go zaskoczyła. Inaczej sobie wyobrażał tę schadzkę o wschodzie Słońca i zachodzie Księżyca.
- A nie mówiłam, że astronomia to podstawa - zrzędziła ciotka robiąc kotu okłady z salcesonu. Kot miał imię Gagarin, ale wszyscy wołali na niego wołaczem: Gagarinie. Nawet jeśli był podmiotem zdania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz