Strony

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Goły narzeczony czyli Balls to the Wall

Ben zamierza poślubić Jennę, a jest okazja, to znaczy promocja jest. Jeśli zdecydują się na ślub za trzy miesiące w lipcu, co jest możliwe w tak krótkim terminie, bo inny klient zrezygnował z usług pani organizatorki ślubów i wesel, to zapłacą niecałe 50 tysięcy dolarów (dokładniej: bez dwóch dolarów) za przyjęcie dla 200 gości. Gości może być mniej, ale opłata jest za dwustu, bez dyskusji. Oczywiście korzystają z tej oferty, tylko nie mają tych pieniędzy. Na szczęście ma je tatuś panny młodej, który chętnie za ślub zapłaci. Ma? Tak, ma pożyczyć, ale trudno o to, skoro jego wierzyciel liczy najpierw na spłatę starszych długów. I to mocno liczy, z użyciem kija bejsbolowego. Wierzyciel prowadzi interes polegający na organizowaniu erotycznych przedstawień dla napalonych niewiast i tak się jakoś składa, że nasz Ben ląduje na scenie. I radzi sobie jakoś, a nawet lepiej niż jakoś, więc już wiemy, jak zdobędzie pieniądze na wesele. Tak naprawdę guzik wiemy, bo się akcja jeszcze zwróci, ale o tym opowie już redaktor Janicka. Czy ten film jest naprawdę taki zły, jak sugerują oceny w IMDB? Moim zdaniem nie, ale ja komedie traktuję ulgowo. Polecić z czystym sercem nie mogę, ale zdecydowanie odradzić - też nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz